Najnowsze komentarze
piszę się " do Wilkas" a nie "Wilk...
Sakwy bardzo dobre w kombinacji z ...
Właśnie najbardziej Biafry byłem c...
wyprawa na pewno byla fajna! ps. m...
Z własnego doświadczenia wiem że o...
Więcej komentarzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

03.08.2012 14:27

XXXII Jarocin Festiwal

Dwa lata temu po raz pierwszy w życiu miałem okazję wybrać się na legendarny fesitwal do Jarocina. Było super więc zapadła decyzja, że wraz z moją lepszą połówką, na pewno tam wrócimy. Okazja nadarzyła się w tym roku, a XXXII Festiwal odbył się w dniach 20-22 lipca.

Wyprawę planowałem jeszcze przed sezonem, ale o tym by pojechać na motocyklu zacząłem myśleć poważnie dopiero w okolicach czerwca, po opisanym wypadzie do Wilkasów i od tego czasu podejmowałem działania żeby przekonać moją narzeczoną do wspólnego wyjazdu na 2oo. Ku mojemu zdziwieniu nie było to wcale zbyt trudne. Skompletowaliśmy więc strój motocyklowy, zakupiliśmy kask i zaliczyliśmy pierwszy, króciutki przelot. Kolejny, już dłuższy, prawie 80 km, po głównych trasach oswoił bardziej moją narzeczoną z prędkością i stylem jazdy na motocyklu. W przeddzień wyjazdu miała trochę wątpliwości, ale ostatecznie zdecydowaliśmy, że ruszamy na dwóch kołach.

Niestety, obowiązki zawodowe, sprawiły, że do Jarocina mogliśmy się udać dopiero w sobotę. W piątek wieczorem zapakowaliśmy więc sakwy (zestaw MotoDetail z wałkiem - spisał się super - polecam !) i zaczęła się żmudna próba ich montażu na, bądź co bądź, niewielkim motocyklu jakim jest GS. Zwłaszcza utrudniony był montaż wałka tak, by zostało miejsce dla plecaczka. Ostatecznie udało się, a objuczony sakwami GS przed samym wyjazdem wyglądał tak:

GS w sobotni poranek

W sobotę niebo nie wyglądało zbyt dobrze, a ciężkie chumry powodowały, że rodziły się w nas pewne wątpliwości. Zwłaszcza, że deszcz padał prawie całą noc więc ulice były dość mokre. Ostatecznie jednak około 9.00 wyruszamy. Pierwszy postój za kilka km by uzupełnić bak, sprawdzić umocowanie sakw i można śmiało ruszać w "trasę właściwą". Startowaliśmy nie z samego Lublina, w którym na codzień mieszkamy, ale od moich rodziców, gdzie odstawiliśmy najmniejszą członkinie naszej rodziny. Przez pierwsze 30 km, gdy dojeżdzaliśmy do miasta w zasadzie bez przerwy kropił deszcz. Minęliśmy jednak tablicę Lublin i przez chmury, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęło przebijać słońce.

W okolicach 100 kilometra narzeczona dała mi znać, że coś niedobrego dzieje się z skawą, która jest zamocowana po stronie tłumika. Szybki postój, akurat mijaliśmy Zwoleń więc i stacje benzynową z parkingiem i niemiła niespodzianka. Sakwa poluzowała się i oparła o tłumik przez co z lekka się przypaliła... Zamocowaliśmy ją mocniej i przez następne 300 km już pozostała na miejscu, podobnie jak cała reszta. Droga w tamtą stronę minęła już spokojnie i przy dobrej pogodzie. Za Piotrkowem Trybunalskim musieliśmy trochę zwolnić bo nawierzchnia do Sieradza, a nawet dalej do Łaska była średnia. Co 100 km musieliśmy robić przerwy bo jednak nasze tylne części ciała ciężko wytrzymywały trudy podróży. W Piotrkowie miła niespodzianka, razem z nami na stacji benzynowej zatrzymał się gość na pięknym Harley'u, którym okazał się... jeden z członków Ani Mru-Mru :) Ucięliśmy sobie miłą pogawędkę i ruszyliśmy w dalszą drogę - my do Jarocina, a nasz rozmówca - w stronę Katowic. Zdjęcie zrobiliśmy jednak tylko motocyklowi :)

Prawidłowo zamontowane sakwy

W końcu około 16 zajechaliśmy na miejsce, krótkie poszukiwanie parkingu (z kiepską nawierzchnią, a w zasadzie na nierównym polu, niewyobrażam sobie manewrowania tam jakąś cieższą maszyną), opłata za pole namitowe (kasy oddalone o spory kawałek drogi...), stawianie namiotu (iglo więc rozkłada się raz,dwa) i można wreszcie udać się na pole koncertowe. Przy wyjściu z parkingu miła niespodzianka - obsługa informuje nas, że dla motocyklistów przygotowano darmowy posiłek. Jako, że w trasie nic nie jedliśmy, a na scenie kończyło już grać Lipali, na które chcieliśmy zdążyć, postanowiliśmy z tego posiłku skorzystać. Ja spałaszowałem pyszny bigos, a Dagmara - grochówkę. Wreszcie udaliśmy się na pole koncertowe i zrobiliśmy tradycyjną "fotę z ręki" :)

Już na miejscu

Gdy weszliśmy  zaczynał grać Jelonek. Wcześniej nam kompletnie nieznany był chyba największym zaskoczeniem Festiwalu. Połączenie hard rocka i skrzypiec to świetny pomysł, a utwory grane przez zespół nabierały przez to głębi. Polecam zapoznanie się z twórczością tego zespołu.

Pierwszego, naszego, dnia na Festiwalu szczególnie czekaliśmy na Within Temptation, Irenę na małej scenie i Lao Che. Żaden z zespołów nas nie zawiódł, a główna gwiazda z zagranicy dała naprawdę świetne show. Nie mogliśmy tylko odżałować, że Konkursu Młodych Talentów nie wygrała właśnie Irena...

Po tej uczcie koncertowej czekała nas dość ciężka noc pod namiotem. Ciężka bo po pierwsze spaliśmy na karimatach więc zbyt miękko nie było, a po drugie - było przeraźliwie zimno, temperatura spadła poniżej 10 kresek... Daliśmy jednak radę i z nowymi siłami, po śniadaniu, porannej toalecie i włóczędze po Jarocinie poszliśmy na kolejne koncerty. A w niedzielę prawdziwy wysyp świetnych kapel: zaczęliśmy od Voo Voo (niesamowity, koncertowy zespół, pomimu tylu lat na scenie wciąż dają radę), potem Luxtorpeda (najmłodsze dziecko Litzy, kawał dobrego rocka), Jello Biaffrę (wokalistę Dead Kennedys - jego akurat odpuściliśmy), Comę (nasz wspólnie ulubiony zespół) i na deser XXX-lecie Kultu (tu chyba komentarze są zbędne). Bawiliśmy się super, żal było tylko, że Festiwal zbliża się ku końcowi. Noc przebiegła już spokojniej bo zawczasu cieplej się ubraliśmy.

Poniedziałkowy poranek minął pod znakiem składania rzeczy, pakowania się i ponownego mocowania sakw do motocykla. Tym razem - uczeni doświadczeniem z podróży "do" zrobiliśmy to bardzo pewnie i przez całą drogę świetnie się trzymało.

Droga powrotna minęła spokojnie i sprawniej niż w tamtą stronę. Wracając zatrzymaliśmy się jeszcze na obiad w Karczmie Opoczyńskiej (świetne jedzenie w przystępnej cenie, zjeżdzając z obwodnicy Opoczna w kierunku Radomia od razu po lewej stronie na przeciwko stacji paliw Bliska).

Zaliczyliśmy jeszcze postój na tej samej stacji w Zwoleniu, na której wcześniej mocowaliśmy sakwy:

Zwoleń

i szczęśliwi około 20 zajechaliśmy do Lublina.

Komentarze : 2
2012-08-03 17:17:02 kolo2

Sakwy bardzo dobre w kombinacji z GS500, potwierdzam :) Tyle, że u mnie w wersji bez owiewki i rollbaga jeszcze nie testowałem. Można przejechać sporo więcej niż 100 km bez odpoczynku, ale ja mam cztery litery wytrenowane na siodełku roweru. Zazdroszczę Ci obejrzenia Kultu i Comy - ja musiałem wracać, bo rano do roboty.

2012-08-03 16:09:32 sniadanie

Właśnie najbardziej Biafry byłem ciekawy. Polecam bardzo, chyba, że już znasz następujące albumy:
1. The Sky Is Falling And I Want My Mommy (z Nomeansno)
2. The Last Temptation of Reid (z Lard)
3. Last Scream of the Missing Neighbors (z DOA) - jest tam taki genialny 13 minutowy apokaliptyczny utwór Full Metal Jakcoff:
http://www.youtube.com/watch?v=3v5KnmVNURo

  • Dodaj komentarz